Ekolodzy biją na alarm. Nawet gdyby na całym świecie zredukować liczbę kutrów i łodzi rybackich o połowę, to i tak będziemy łowić za dużo! Za 35 lat może zabraknąć ryb w oceanach.
Unijni posłowie poszli wreszcie po rozum do głowy i zatwierdzili korzystną dla środowiska reformę Wspólnej Polityki Rybołówstwa na lata 2014-2020. Obowiązujący od 1 stycznia 2014 r. Europejski Fundusz Morski i Rybacki (EFMR) ma zrównoważyć zarządzanie tym sektorem m.in. poprzez zwiększenie kontroli i egzekwowanie przepisów. Surowe kary dla łamiących prawo i szeroki wachlarz dotacji dla rybaków, którzy je przestrzegają to kolejny sposób unijnych włodarzy na walkę z nadmierną eksploatacją mórz Wspólnoty. Temat przez media często spychany jest na dalszy plan. Czemu ma to takie kolosalne znaczenie? Z bardzo prostego powodu. Jak obliczył Trybunał Obrachunkowy, 90 proc. żywych zasobów mórz Unii Europejskiej jest ogołacanych przez nadmierne połowy. W praktyce oznacza to, że jeśli natychmiast nie zastosuje się drastycznych regulacji, nasze wnuki mogą nie poznać smaku ryb. Wielu gatunków i tak nie da się już uratować.
Europejska polityka morska to zaledwie wierzchołek góry problemów, z jakimi boryka się cały świat. Czas wreszcie skończyć z mitem, że jakoś to będzie. Zasoby ryb w morzach i oceanach kurczą się!
Europejskie łowiska w zapaści
Czy rzeczywiście jest tak źle? Ekolodzy nie mają złudzeń. – Jednym z problemów zrozumienia co dzieje się w morzach i oceanach jest fakt, że tego po prostu nie widać. Jeśli wytniemy kilka hektarów lasu, czy wykopiemy gigantyczną dziurę w ziemi, rozmiar zniszczenia jest widoczny gołym okiem. Destrukcja głębin odbywa się poza zasięgiem naszego wzroku. Jednocześnie dostępność najróżniejszych produktów rybnych w sklepach tworzy ułudę, że ryby były, są i zawsze będą – ostrzega Magdalena Figura, koordynatorka kampanii morskiej Greenpeace.
Obecne problemy są odbiciem nietrafnych decyzji, jakie unijni włodarze podejmowali przez ostatnie trzydzieści lat. Trybunał Obrachunkowy prognozuje, że aby ratować sytuację, powinno się natychmiast zamknąć co trzecie łowisko. Połowy są tak duże i tak mocno ingerują w środowisko naturalne, że niszczą siedliska ryb. A bez siedlisk nie ma miejsc rozrodu, schronienia i żerowania. Komisja Europejska szacuje, że unijne floty mogą odłowić nawet 2-3 razy więcej ryb niż naturalne możliwości odradzania się stad.
Dramatycznym przykładem jest choćby tuńczyk błękitnopłetwy, którego migracja z Atlantyku do Morza Śródziemnego przez trzy tysiące lat zapewniała pracę rybakom znad Cieśniny Gibraltarskiej. Tymczasem tylko w ciągu ostatnich dwudziestu lat jego populacja zmniejszyła się o 80 proc.
Także na Bałtyku da się zauważyć niekorzystne zmiany. – Około 50-70 lat temu rybołówstwo bezpowrotnie straciło żyjące w naszym morzu jesiotry. Nie zastosowano skutecznych sposobów ich ochrony. W końcu XX wieku wyginęły rodzime stada łososi, a inne bałtyckie populacje tego gatunku mają coraz większe problemy z przetrwaniem. W roku 2013 dla polskich rybaków przeznaczono do odłowienia zaledwie 6857 sztuk tej szlachetnej ryby (w 2004 roku było 28 368 szt.)” – mówi prof. Krzysztof Skóra, kierownik Stacji Morskiej na Helu, Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego.
To nie wszystko. Bałtyckiego dorsza Unia Europejska musiała ratować specjalnym programem ochrony, zmniejszając radykalnie limity jego połowów. Zagrożony wyginięciem jest także węgorz europejski. Przykłady można mnożyć. – Nie ma bogatych niegdyś zasobów sieji, nie ma certy, mało jest okoni. Wśród płastug coraz bardziej zagrożony wydaje się skarp. Chroniony jest łowiony przed wojną parposz i łowiony jeszcze w okresie PRL-u minóg rzeczny” – wylicza prof. Skóra.
Smutne fakty są takie, że 5 z 7 oszacowanych stad ryb w Bałtyku jest już przełowionych. Innego zdania są przedstawiciele rządu. – W przypadku Morza Bałtyckiego nieuprawnione byłoby mówienie, iż którekolwiek z łowisk znajduje się obecnie w zapaści. W wodach unijnych często stosuje się podejście ostrożnościowe, tj. ogranicza się połowy bardziej niż wynikałoby to z doradztwa naukowego. Przy okazji warto wspomnieć, że Polska od czasu wejścia do Unii Europejskiej znacznie zredukowała swoją flotę połowową – o ponad 40 procent – mówi Dariusz Mamiński z Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Jednocześnie przyznaje jednak, że sytuacja na łowiskach znajdujących się poza wodami Unii Europejskiej jest znacznie gorsza. Delikatnie mówiąc.
Punkt krytyczny oceanów
Ostatni raport Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa („The State of the World’s Fisheries and Aquaculture”) nie pozostawia złudzeń. Problem ma nie tylko Unia Europejska, ale i cały świat. Z raportu wynika, że tylko w 2009 roku 57% światowych łowisk było w pełni eksploatowanych, a kolejne 30% stale przeławianych. Dziś jest jeszcze gorzej, bo nawet gdybyśmy zredukowali liczbę kutrów i łodzi rybackich o połowę, to i tak nadal będziemy łowić za dużo.
Największe spustoszenie sieją wielkie trawlery rybackie. Te zbierają w sieci wszystko jak leci, nie patrząc na gatunki schronione. – Dzisiaj rybołówstwo nie ma już nic wspólnego z romantycznym obrazem rybaka wypływającego na niebezpieczne morze. Postęp technologiczny stworzył gigantyczne trawlery-przetwórnie, istne maszyny do połowu ryb. Jeden trawler może złowić jednorazowo tyle ryb co 56 lokalnych łódek w ciągu całego roku – mówi Magdalena Figura z Greenpeace.
To fakt. Ryby na takich statkach są od razu przetwarzane i mrożone w ogromnych ładowniach o pojemności blisko sześciu tysięcy ton. Poza tym na wyposażeniu rybaków znajdują się nowoczesne sonary, które namierzają przez satelitę przepływające ławice. Trudno się nie obłowić skoro największe sieci jakie ze sobą ciągną są stanie pomieścić 22 odrzutowce. Na całym świecie pływa ponad 160 tys. takich machin.
Inna sprawa to tzw. przyłów, czyli wszystkie stworzenia, które trafiają do sieci przypadkowo i w efekcie są wyrzucane za burtę. Często okaleczone i uszkodzone. Są to nie tylko zagrożone i niewymiarowe ryby, ale również skorupiaki, ptaki morskie, żółwie, czy delfiny. Greenpeace ostrzega, że w skrajnych przypadkach przyłów może stanowić nawet 80 proc. połowu.
Rosnąca liczba ludności i rozwój technologiczny sprawiły, że człowiek dotarł już do każdego dziewiczego łowiska na naszej planecie. Eksploatowane są nawet tak odległe łowiska jak wody u wybrzeży Antarktydy, gdzie odławia się kryla w setkach tysięcy ton rocznie. To sprawia, że oceany osiągnęły punkt krytyczny.
Większość z 10 głównych gatunków ryb, które stanowią prawie jedną trzecią wszystkich połowów na świecie, tak jak popularny mintaj czy śledź, są eksploatowane na maksymalnym poziomie. Można przypuszczać, że stan stad, dla których brakuje danych jest jeszcze gorszy. A populacje dużych ryb drapieżnych zmniejszyły się o 90% w porównaniu do czasów sprzed industrializacji połowów.
Autor: Kamil Nadolski
To tylko fragment tekstu opublikowanego w miesięczniku „Wiedza i Życie” 12/2013. Cały artykuł dostępny jest na łamach magazynu.