Manekiny na spadochronach, nadmuchiwane czołgi, czy makiety samolotów to tylko część podstępów jakich użyli alianci, by odwrócić uwagę Hitlera od miejsca utworzenia II frontu. Gdyby desant w Normandii zakończył się porażką losy wojny potoczyłyby się zupełnie inaczej.
6 czerwca 1944 roku to jedna z najbardziej znamiennych dat w historii II wojny światowej. Pod osłoną nocy ponad cztery tysiące okrętów i barek desantowych przedostało się na plaże Normandii, by wraz z nastaniem świtu dokonać jednego z najbardziej zdumiewających desantów w dziejach wojskowości. Otwarcie drugiego frontu przez siły aliantów umożliwiło rozproszenie niemieckich wojsk, a w dalszej perspektywie, na zakończenie wojny. Tylko pierwszego dnia inwazji, na teren Francji przerzucono 24 tys. spadochroniarzy piechoty szybowcowej i desantu morskiego, a także 133 tys. żołnierzy piechoty i sił specjalnych. Do tego 19 tys. czołgów i dziesiątki tysięcy uzbrojenia. Co ciekawe, ogromna flotylla zanim dobiła do brzegu nie była nękana przez żadne samoloty ani łodzie podwodne. Niemcy dostrzegli nadciągającą armadę dopiero gdy znalazła się w zasięgu ich wzroku. Jakim cudem? Dzięki jednej z najbardziej wyrafinowanych mistyfikacji w historii wojskowości.
Pierwsze plany i porażki
Zanim doszło do słynnego dnia D, który zapoczątkował otwarcie zachodniego frontu w Europie (operacja Overlord) minęło wiele miesięcy przygotowań i działań taktycznych. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że Amerykanie już dwa lata wcześniej próbowali lądować we Francji, ich wojska zostały jednak rozbite w pył. Mowa o niedoszłej operacji Sledgehammer, która miała otworzyć drugi front we Francji już jesienią 1942 r. Czemu do niej nie doszło? Dziś historycy przekonani są, że górę wzięła polityka.
W 1942 r., kiedy Armia Czerwona odparła Niemców spod Moskwy i chwilowo przeszła do kontrofensywy, Stalin zdawał sobie sprawę, że nie ma wystarczająco silnej armii, by pokonać Hitlera w pojedynkę. Zaczął zatem naciskać na Amerykanów i Brytyjczyków, by utworzyli drugi front w Europie Zachodniej, a tym samym spowodowali rozproszenie sił nieprzyjaciela. Brytyjczycy, którzy ponosili w tamtym czasie porażki na Atlantyku i w Afryce Północnej odmówili, zainteresowanie wyraził jednak Roosevelt.
Plan przewidywał desant w północno-zachodniej Francji i zdobycie dużego portu, Brestu lub Cherbourga. Naturalnie w działania należało zaangażować także Brytyjczyków. Akcja, zaplanowana początkowo na wrzesień 1942 r. (z czasem przesunięta na rok 1943), miała być kierowana przez Dwighta Eisenhowera. Zdaniem Churchilla był tylko jeden problem – brak jakiegokolwiek przygotowania do tego typu operacji. Niestety miał rację. Na spotkaniu z Roosveltem, amerykański prezydent w końcu przyznał mu rację, nie zaprzestano jednak przygotowań do rajdu w rejonie miasta Dieppe.
19 sierpnia 1942 r. na francuskim wybrzeżu wylądowała armia licząca 4961 Kanadyjczyków, 1075 Brytyjczyków i 50 Amerykanów. Nie wiedzieli jednak, że Hitler przeczuwając co się święci nakazał przerzucenie kilku jednostek z frontu wschodniego. Kiedy poszczególne oddziały rozpoczęły desant zapanował jeden wielki chaos. Żołnierze padali od nazistowskich kul jeden po drugim. Pod ostrzałem tonęły okręty, a na domiar złego zawodziła łączność. Bilans był dla aliantów druzgocący. Podczas bitwy do niewoli dostało się ponad 4 tys. żołnierzy, nie mówiąc o stracie sprzętu (Niemcy zniszczyli co najmniej 30 czołgów i 106 samolotów). Po tej klęsce zrezygnowano z operacji Sledgehammer, odkładając otwarcie drugiego frontu do czasu, aż będzie można zapewnić lepsze wsparcie. Amerykańsko-brytyjska koalicja skupiła się na desancie w Afryce Północnej (operacja Torch).
W poszukiwaniu najlepszego miejsca
Plan utworzenia drugiego frontu w Europie cały czas był żywy, choć różne były koncepcje na jego realizację. Churchill chciał lądować w Grecji, aby poprzez Bałkany, zwane „miękkim podbrzuszem Europy”, ruszyć na Hitlera. Sprzeciwiali się temu Stalin i Roosevelt. Padały propozycje Rumunii, Bułgarii, a także Norwegii. Ostatecznie zdecydowano się na wybrzeże Francji, ze względu stosunkowo krótki dystans, jaki dzielił ją z Wielka Brytanią, co niewątpliwie miało wpływ na całą strategię zaopatrzeniową. Problem w tym, że był to cel stosunkowo trudny, a Niemcy przeczuwali, że właśnie tutaj mogą spróbować uderzyć alianci.
W ramach propagandy wyodrębniono kilka małych operacji. Jedną z nich było przechwytywanie niemieckich szpiegów wysyłanych na Wyspy. Dzięki złamaniu „Enigmy” nie stanowiło to większego problemu dla alianckiego kontrwywiadu. Część z nich była likwidowania, wielu jednak udało się pozyskać do współpracy i przekonać do działania na dwa fronty. Wysyłali więc Niemcom takie komunikaty, jakie życzyli sobie Brytyjczycy. Pozorowano przygotowania do ataku na Norwegię, Bałkany, Włochy, a także południową i zachodnią Francję. Wszystko po to, by zmusić Hitlera do rozproszenia sił i utrzymywania ich z dala od miejsca desantu, a tym samym maksymalnie zmniejszyć straty w ludziach i sprzęcie podczas inwazji. Na korzyść aliantów działał również fakt, że wybudowali dwa „pływające porty”, dzięki czemu nie musieli już szturmować miast portowych, o czym nie mieli pojęcia Niemcy.
W ramach operacji Fortitude symulowano atak na Norwegię. Wybudowano fałszywe lotniska, na których stawiano makiety samolotów. Powstało wiele baz wojskowych, na terenie których ustawiano tysiące nadmuchiwanych czołgów. Wszystko to z punktu widzenia niemieckiego pilota miało robić wrażenie. I robiło. Dodatkowo ślady gąsienic, które urywały się w lesie miały za zadanie stworzenie iluzji, jakoby była to jedynie część wojsk ukrytych pod drzewami. Niemcy oczywiście „przypadkowo” mieli się o tym dowiadywać. Tę samą strategię wykorzystano na Bliskim Wschodzie (operacja Zeppelin), by upozorować atak na Grecję i Bułgarię.
W dniu desantu, 6 czerwca 1944, w okolicach Calais zrzucono ok. 2000 manekinów na spadochronach, by upozorować desant. Do tego ok. godz. 2.30 w nocy, blisko trzydzieści samolotów rozrzuciło nad terytorium Niemiec wstęgi z zaczepionymi urządzeniami, które wzmacniały echa niemieckich radarów (operacja Moonshine). W efekcie na radarach nieprzyjaciela pojawiło się setki świetlnych punkcików, które sprawiały wrażenie, że doszło do nalotu. Wrażenie zakończone sukcesem, bo wszystkie Luftwaffe z północy zostały wysłane w głąb Rzeszy, pozostawiając niebo nad Kanałem La Manche puste i bezpieczne.
Podobny manewr zastosowano ma morzy, wysyłając balony. Niemieckie niszczyciele ruszyły w pościg za niewidzialnym wrogiem, oddalając się od Normandii. W efekcie w stronę aliantów nie spadła ani jedna bomba z niemieckiego samolotu. Inwazji nie przeszkodziła również ani jedna torpeda. Co ciekawe, dowódca wojsk niemieckich we Francji, gen. Gerd von Rundstedt, przeczuwał, że to w Normandii może dojść do desantu, Hitler jednak nie zgodził się na koncentrację wojsk w tym rejonie, uznając, że bardziej prawdopodobna będzie Cieśnina Kaletańska. Gdyby to zrobił raczej trudno byłoby aliantom utrzymać zdobyte przyczółki.
Autor: Kamil Nadolski
To tylko fragment tekstu opublikowanego w serwisie Onet.pl. Cały artykuł dostępny jest na stronie internetowej serwisu.
Warto przeczytać:
Terry Crowdy, Jak oszukiwano Hitlera, przeł. M. Młynarz, Vesper, Czerwonak 2013.