Wylęgarnie Aryjczyków

onet logo

Funkcjonujące w czasie wojny ośrodki Lebensborn, miały dbać o narodziny czystych rasowo dzieci. Założenie było proste. Idealne geny stworzą idealnego człowieka. Dla większości z nich, koszmar nie skończył się wraz z upadkiem Trzeciej Rzeszy…

Wysoki, niebieskooki blondyn, o nieskazitelnym zdrowiu i wyglądzie atlety. Tak według propagandy nazistowskich Niemiec wyglądał przedstawiciel rasy aryjskiej i idealny reprezentant Trzeciej Rzeszy. Nikogo nie dziwił więc fakt, że Hitler i jego poplecznicy marzyli, by to właśnie Aryjczycy zdominowali Europę, a w dalszej perspektywie nawet świat. Na samych marzeniach się jednak nie skończyło.

Z inicjatywy Heinricha Himmlera, zarówno w Niemczech, jak i większości okupowanych krajów Europy, utworzono specjalne ośrodki, w których esesmani płodzili dzieci dla Rzeszy. Dosłownie. W ośrodkach zwanych Lebensborn (niem. Źródło życia) przetrzymywano kobiety, których geny i pochodzenie, po połączeniu z rasowym Niemcem, miały dać Führerowi armię „nadludzi”. Wiele kobiet, odurzonych zbrodniczą ideologią, zgłaszało się na ochotnika.

Szacuje się, że liczba urodzonych w ten sposób dzieci oscyluje wokół 6-8 tys., choć niektóre źródła mówią nawet o 11 tys. Dokładnych danych nie poznamy pewnie nigdy, bo akta urodzeń prowadzone przez Lebensborn, po wojnie zostały najprawdopodobniej zniszczone (a przynajmniej nigdy ich nie odnaleziono).

Dzieci dla Hitlera

Ostatnie dwadzieścia lat badań na temat Lebensborn przyniosły duże zmiany w sposobie postrzegania tej instytucji. Przede wszystkim obalono mit o tym, że pod płaszczykiem troski o przyszłość narodu, były to darmowe burdele dla esesmanów („byków rozpłodowych SS” jak ich nazywano). Fakt, że taka interpretacja zawsze działała na wyobraźnię, nigdy jednak nie było dowodów na potwierdzenie tej wersji. Poza tym żołnierze walczący w szeregach Wehrmachtu mieli własne domy publiczne, ściśle nadzorowane przez państwo. Zdaniem Himmlera, misja Lebensborn była o wiele szlachetniejsza.

Zacznijmy jednak od początku. Stowarzyszenie Lebensborn zaczęło funkcjonować w 1936 r. (choć sam akt powstania, datuje się na koniec 1935 r.). Oficjalnie była to charytatywna placówka opiekuńcza, jednak jej cel był zupełnie inny niż ten wynikający ze statutu. Prawdziwą misją była troska o „odnowienie krwi niemieckiej”. W jaki sposób? Poprzez selekcję odpowiednich kobiet i mężczyzn, przeznaczonych do rozmnażania.

Członkiem mógł zostać każdy Niemiec, który odpowiednio udokumentował swoją aryjskość. W tym celu zlecano zrobienie badań genealogicznych (niekiedy miały sięgać roku 1750). Procedura selekcyjna zakładała wykazanie wszystkich obciążających chorób w rodzinie. Mówi się jednak głównie o esesmanach, ponieważ to do nich Himmler skierował odezwę, by przed wyruszeniem na front, pomyśleli o przyszłości Trzeciej Rzeszy i spłodzili na dla niej dziecko.

Nikt nie wymagał, by ojciec opiekował się dzieckiem. Od tego była Lebensborn. Również kobieta, po urodzeniu dziecka mogła je zostawić na wychowanie lub oddać do adopcji jakiejś  niemieckiej rodzinie. Pod tym względem nikt nie piętnował nieślubnych dzieci, a wręcz zachęcano, by takowe płodzić. W przypadku kobiet, które udokumentowały swoją aryjskość procedury wyglądały podobnie. Siłą Lebensborn była pełna anonimowość. Liczyła się tylko gwarancja spłodzenia „wartościowego” potomstwa.

Nikogo nie powinna jednak zwieść sielankowa na pozór atmosfera tego typu miejsc. Wiele kobiet, które uznano za wartościowe rasowo, porywano i zmuszano do współżycia. Samobójstwa były na porządku dziennym.

Porwać i zgermanizować…

W sumie, do końca II wojny światowej, w Europie funkcjonowało 18 ośrodków Lebensborn, w tym 5 na terenie Polski (w Bydgoszczy, Krakowie, Helenowie, Smoszewie i Otwocku). Mimo, że pierwsza placówka nad Wisłą, powstała w 1940 r., dopiero dwa lata później Niemcy zaczęli otwierać je na większą skalę. Ośrodki utworzone w Polsce różniły się jednak od tych typowo niemieckich.

Prawdziwą plagą stały się u nas porwania dzieci, po to, by wywieźć je do Niemiec i oddać na wychowanie nazistowskiej rodzinie. Podstawowym kryterium był aryjski wygląd. Szacuje się, że w czasie wojny, z okupowanych terenów Europy Wschodniej porwano nawet 200 tys. dzieci, głównie z Polski, Czech, Słowacji, Ukrainy, Białorusi, Rosji i Jugosławii. Podstawowym celem była germanizacja.

Jeden z największych ośrodków znajdował się w Helenowie pod Łodzią. Łączono tam w pary polskich i niemieckich nastolatków, po czym zmuszano do współżycia. Sprawozdanie Delegatury Rządu na Kraj, jasno mówiło o przymusie. „Obowiązek ten był kontrolowany przez personel lekarski obozu, jakiekolwiek wykroczenia przeciw niemu karano najsurowiej. Na tle zmuszania dziewcząt polskich do obcowania płciowego z Niemcami zanotowano w obozie kilka prób samobójstwa, niestety nieudanego” – czytamy. Samo stwierdzenie „niestety” przy opisach nieudanych prób samobójczych, wyraża stosunek, jaki mieli Polacy do dziewcząt, które sypiały z wrogiem. Nawet pod przymusem.

Krążyły pogłoski, jakoby w Lebensborn zapładniano kobiety także metodą in vitro. Plotki o wielkim banku spermy, do którego mieli uczęszczać oficerowie SS, po to, by oddawać nasienie dla Lebensborn są bezpodstawne i nieprawdziwe. Świadczy o tym fakt, że sam Himmler był przeciwny tej metodzie. W czasie wojny sztuczne zapłodnienia nadal tratowano jako swego rodzaju awangardę medyczną. W marcu 1943 r. Himmler pisał: „sztuczne zapłodnienie prowadzi nawet u zwierząt do zubożenia predyspozycji dziedzicznych i czynników genetycznych, a w końcu do zwyrodnienia potomstwa i prawdopodobnie do impotencji i bezpłodności. W przypadku człowieka nie należy spodziewać się niczego innego”.

Koniec wojny nie oznaczał jednak końca kłopotów. Naziści, którzy prowadzili i nadzorowali ośrodki Lebensborn, nie trafili do więzienia w procesie norymberskim. Z braku dowodów nie można było ich skazać. Dopiero w 1950 r. Trybunał Denazyfikacyjny w Monachium, uznał działalność Lebensborn za zbrodniczą  Niestety, dla większości dzieci i wychowanków, którzy byli związani z tą instytucją koszmar dopiero się zaczynał.

Bękarty esesmanów

Możemy sobie wyobrazić jaki los czekał małe dziecko w wyzwolonym kraju, o którym cała okolica wie, że jest bękartem esesmana. Choć tożsamość ojca w większości przypadków była nieznana, wystarczyła świadomość, że dziecko zostało spłodzone przez okupanta. W wielu krajach, zwłaszcza we Francji, kobietom oskarżonym o seks z Niemcem, golono włosy, publicznie obwożąc na pośmiewisko i szyderstwa tłumu. A dzieci? Już samo odkrycie prawdy było dla nich traumatyczne.

Najbardziej dramatycznym przykładem jest Norwegia, gdzie spłodzono najwięcej dzieci. Było to spowodowane faktem, że Niemcy uznawali Norweżki za wzór aryjskości, potomkinie samych wikingów. Po zakończeniu wojny, norweski rząd obszedł się z nimi i ich dziećmi wyjątkowo okrutnie. Ironią losu jest to, że Niemcy wierzyli, iż dzieci zrodzone z takich związków będą „nadludźmi”. Życie zweryfikowało to z całą brutalnością. Traktowano ich jak osoby gorszej kategorii.

Jeszcze w październiku 1945 r. Ministerstwo Spraw Socjalnych nakazało umieszczenie w domach dziecka wszystkich dzieci, których ojcami byli niemieccy żołnierze. Tysiące z nich trafiło do domów dla upośledzonych umysłowo, w których panował nieludzki rygor. O czwartej po południu,  na przykład, przywiązywano je do łóżek, w których musiały leżeć aż do ósmej rano. Ponieważ nie mogły skorzystać z toalety, często się brudziły. Za pobudkę służyło wiadro zimnej wody. Jeśli, któreś zwymiotowało, zmuszano je do zjedzenia tego z powrotem.

Nieludzkie poniżanie trwało w wielu przypadkach aż do lat 60. Ponad dekadę temu, Marzena Hausman, na łamach tygodnika „Wprost” bardzo szczegółowo opisywała formy znęcania się nad dziećmi Lebensborn. Pisała wówczas o torturach i gwałtach, które towarzyszyły im przez długi czas po wojnie. Zdarzały się przypadki wypalania swastyk na czołach. W najlepszym razie kończyło się na wyzwiskach. „Nazywano je dziećmi wojny (Krigens Barn), dziećmi kurew, niemieckimi bękartami, bękartami nazistowskimi, niemieckimi świniami, piątą kolumną, ludzkimi odpadkami, czubkami” – pisze Hausman.

Walka o odszkodowania

Żyjące dziś dzieci Lebensborn otwarcie mówią o swoich doświadczeniach i przejściach z powojennych lat. Ciekawostką jest, że jedną z nich jest Anni-Frid Lyngstad, wokalistka zespołu ABBA. O ile jedni chcą zostawić przeszłość za sobą, inni domagają się rehabilitacji i odszkodowania. Poszkodowani Norwegowie usłyszeli co prawda oficjalne przeprosiny od premiera rządu (w 2000 r.), to jednak ich nie satysfakcjonuje. Nie chcą się pogodzić z tym, że największych krzywd doznali od swoich rodaków.

W 1999 r. do norweskiego sądu wpłynął wniosek o odszkodowanie, złożony przez dziesięć osób, które były prześladowane ze względu na pobyt w placówce Lebensborn. Wszyscy twierdzili, że w latach 50. i 60. byli ofiarami eksperymentów medycznych, w ramach których, testowano na nich działanie LSD. Na skutek badań czworo dzieci zmarło. Pikanterii oskarżeniom dodawał fakt, że eksperymenty miały się odbywać na zlecenie Instytutu Farmakologicznego Uniwersytetu w Oslo i norweskiego wojska, a  współfinansował je nie kto inny jak CIA. Powołano specjalną komisję, do zbadania tej sprawy. Po dwóch latach działań stwierdzono, że nie widnieją w archiwach żadne dowody, które potwierdziłyby te oskarżenia. Wobec takiego obrotu spraw, oskarżenie i trafiło do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Ponad 150 osób domaga się 300 tys. euro. Norweski rząd oficjalnie zaprzecza jednak, że dzieci były maltretowane.

Autor: Kamil Nadolski

To tylko fragment tekstu opublikowanego w serwisie Onet.pl. Cały artykuł dostępny jest na stronie internetowej  serwisu.

Dodaj komentarz