Kat – zawód jak z horroru

onet logo

Już na sam dźwięk słowa kat, wiele osób dostaje gęsiej skórki. Najbardziej znani w swoim fachu mieli po kilkaset egzekucji, choć byli i tacy, którzy stracili prawie 3 tys. więźniów. O ile jednym wykonywany zawód zniszczył życie, innym nie przeszkodził w zrobieniu politycznej kariery. Były też przypadki, że kat był aktywnym przeciwnikiem… kary śmierci.

Zawód kata do łatwych nie należał. Może nie tyle z powodu samego fachu, bo z tym oprawcy radzili sobie świetnie, co z racji małej przychylności społeczeństwa do wykonywanej przez nich pracy. Choć przez lata zmieniały się realia, jedno pozostawało niezmienne – wstręt i obrzydzenie do ludzi, którzy zawodowo parali się uśmiercaniem innych. I nic tu nie pomagał majestat prawa, w ramach którego działali kaci. Opinia była taka, że nikt o zdrowych zmysłach nie podjąłby się wykonywania wyroków śmierci, a duże sumy oferowane przez państwo przyciągały tylko degeneratów. W większości przypadków była to opinia słuszna.

Zanim zaprezentujemy wizerunek XX-wiecznego specjalisty od wykonywania wyroków śmierci, ubranego w dobrze skrojony garnitur, którego serdeczny uśmiech w żaden sposób nie zdradzał wykonywanej profesji, cofnijmy się na chwilę do przeszłości. Tam najczęściej królował zakapturzony barczysty sadysta, na widok którego mieszkańcy spluwali. Dosłownie.

Kat, Zawód jak z horroru, Historicon

Profesja jak zaraza

Już w średniowieczu, kiedy to stanowisko kata stało się zawodem urzędowym, opłacanym z miejskiej kasy, traktowano go jak trędowatego. Ludzie pogardliwie spluwali lub odwracali głowę na jego widok, a nawet przeznaczony dla niego chleb kładziono na ławach chlebowych wierzchem do dołu, co miało podkreślić pogardę dla tego zawodu.

Na tym nie koniec. W kościele czekało na niego oddzielne miejsce. Szymon Wrzesiński, w książce „Krwawa profesja. Rzecz o katach i ich ofiarach”, opisuje przypadek Torunia, gdzie raz w roku wybierano dzień, gdy kościół był pusty i  dopiero wówczas dawano oprawcy możliwość wyspowiadania się. Mało tego, przygotowywano dla niego mały ołtarzyk, a spowiadający go dominikanie mieli tak przytrzymywać swe habity, aby w żaden sposób nie dotknąć spowiednika. Nakaz noszenia przez kata rękawiczek miał zresztą chronić wszystkich mieszkańców przed niepożądanym kontaktem. W wielu miastach wierzono bowiem, że pogarda przenosi się również na innych już przez sam dotyk.

Nie dziwi więc fakt, że kaci byli wyrzutkami. Mieszkali zresztą poza granicami miasta. Do XVII wieku dodatkowo nadzorowali domy publiczne, usuwali z miast padlinę, łapali bezdomne psy, a nawet opróżniali miejskie latryny. Na swoim fachu musieli się jednak znać. O ile początkowo stanowisko kata proponowano byłym więźniom, wraz z kolejnymi wiekami powstawały nawet specjalne szkoły katów, gdzie uczono anatomii i sztuki wymyślnych tortur.

Wbrew pozorom zapotrzebowanie na profesjonalistów było duże, bo w branży było sporo partaczy. Ot choćby wyrok ścięcia mieczem. W XVII wieku niechlubny rekord pobił kat ścinający hrabiego de Chalaise, który pozbawił nieszczęśnika głowy dopiero za 29 uderzeniem. Przed wypadkami nie chroniła też gilotyna. Gabriel, syn słynnego Charlesa Henriego Sansona, kata Rewolucji Francuskiej, która miał na koncie 2918 ofiar, kiedy prezentował gawiedzi obciętą głowę skazańca, poślizgnął się w kałuży krwi, spadł z szafotu i skręcił kark. Jeśli zatem kat był dobry, szła za nim jego sława, a miasta wypożyczały go sobie nawzajem.

Zawód z dziada pradziada

Sytuacja uległa zmianie na przełomie XVIII i XIX wieku, kiedy oficjalnie zniesiono tortury.  W większości krajów postanowiono, że skazani będą uśmiercani możliwie szybkim sposobem (powieszenie, ścięcie, rozstrzelanie, czy później za pomocą komory gazowej, krzesła elektrycznego, czy zastrzyku z trucizną). Kat stawał się często osobą publiczną. Dobrze ubrany pan, w garniturze szytym na miarę, w skórzanych rękawiczkach i walizką u boku. Szybko okazało się, że zawód ten został zinstytucjonalizowany również w kwestii wizerunku.

Najbardziej znani byli kaci francuscy. Zarówno z racji długiej historii profesji w tym kraju, jak i rodzinnych klanów katowskich. Często się bowiem zdarzało, że zawód kata przechodził w rodzinie z dziada pradziada (wspomniana rodzina Sansonów to sześć pokoleń katów na przestrzeni blisko 200 lat). Podobnie było w przypadku Deiblerów. W XX wieku karę śmierci we Francji nadal wykonywano za pomocą gilotyny. Ostatni raz w 1977 r. (cztery lata później całkowicie zniesiono karę śmierci w tym kraju). Powinność kata polegała zatem na szybkim i sprawnym przygotowaniu skazańca do egzekucji. Resztę załatwiała dźwignia, zwalniająca 40-kilogramowe ostrze.

Pierwszy był Anatol. Był głównym katem Francji w 1879-1899. Z zewnątrz nikt by nie pomyślał czym się zajmuje. Przystrzyżona broda, dopasowany garnitur, kapelusz i laska sprawiały, że trudno było uwierzyć w to, że w ciągu całej swojej kariery wykonał ok. 400 wyroków śmierci. W latach 90. XIX jego asystentem został Anatol, jego syn, który od 1899 sam został głównym katem (do 1939 r.). Anatol jest prawdopodobnie najbardziej znanym francuskim egzekutorem. Pozbawił życia 395 osób, ale nie zabił ani jednej kobiety. Zmarł na stacji metra w drodze na kolejną egzekucję (jego pamiętniki sprzedano za 100 tys. euro).

Następcą został Henri Desfourneaux (1939-1954) bliski przyjaciel Anatola. Korzenie jego katowskiej rodziny sięgały aż XIV wieku. Zdaniem współpracowników był jednak zbyt powolny do „tej roboty”. Zgładził w swojej karierze 250 osób. Na stanowisku naczelnego kata zastąpił go jego kuzyn, André Obrecht (1954-1976), bratanek Anatola Deiblera. Mimo, że miał naturę kobieciarza i dowcipnisia, z racji wykonywanego zawodu, żył samotnie. Ostatnim katem w dziejach Francji, został jego bratanek Marcel Chevalier. Był pomocnikiem drukarza, a egzekucje wykonywał doraźnie. Zmarł w 2008 r. Historia Wyroków śmierci we Francji wykonanych w XX wieku to zatem dzieje jednej dynastii, gdzie każdy z katów dorabiał na emeryturze pisząc wspomnienia.

Kat przeciwko karze śmierci?

Podobny klan funkcjonował w Anglii, gdzie skazańców wieszano. Rodzina Pierrepointów, to Henry (107 egzekucji w ciągu 9 lat), jego brat Thomas (300 egzekucji w ciągu 37 lat), i syn Albert. Najbardziej znany jest najmłodszy z rodu, Albert, a to z tego powodu, że na starość stał się… przeciwnikiem kary śmierci. Człowiek, który stracił 435 przestępców, będąc tym samym katem o największej w historii Wielkiej Brytanii udokumentowanej liczbie wykonanych wyroków śmierci, pisał na starość w pamiętnikach, że „kara śmierci nie służy niczemu, poza zemstą”.

Albert Pierrepoint (wykonywał egzekucje w latach 1932-1956) od małego wychowywany był w rodzinie katowskiej. Jego nauczycielce z pewnością zjeżyły się włosy na głowie, kiedy w wieku 11 lat, na pytanie kim chce zostać w przyszłości, napisał w wypracowaniu, że zostanie katem. Tak też się stało.

Po zakończeniu II wojny światowej, osobiście stracił ponad 200 nazistów, osądzonych w procesach norymberskich. Wówczas kraj poznał jego personalia (choć wbrew jego woli – napisano o nim artykuł w prasie). O tym z jaką powagą podchodził do wykonywanego zawodu, świadczy fakt, że osobiście stracił Jamesa Corbitta, kolegę, z którym przez lata pił, a który skazany został prawomocnym wyrokiem za morderstwo.

Pierrepoint kiedy nie pracował dla państwa prowadził swój pub, w którym relaksował się między zleceniami. Wątpliwości pojawiły się w nim po wykonaniu wyroku śmierci na chorym na padaczkę 19-latku, którego wina budziła wątpliwości. Odszedł wówczas z pracy i zaczął działać na rzecz zniesienia kary śmierci (inna wersja jako powód odejścia z branży, podaje kłótnię o wynagrodzenie i związane z nim podatki). W oparciu o jego biografię, nakręcono film „Pierrepoint: Ostatni kat” z Timothym Spallem w roli tytułowej.

Od egzekucji do prezydentury

Z kolei jeszcze inny rodzaj kary śmierci obowiązywał w Stanach Zjednoczonych. Tam pod koniec XIX wieku skazańców tracono na krześle elektrycznym. Trzeba jednak wziąć pod uwagę różnorodność poszczególnych stanów, gdzie rodzaj wykonywanej kary zależy od lokalnych władz (są stany, w których nie obowiązuje kara śmierci).

Zanim zrezygnowano ze stryczka, jak nazywano szubienicę, wyroki śmierci wykonywane były często przez osoby związane z biurem szeryfa (lub samego szeryfa). Świetnym przykładem na to, że wykonawca wyroków śmierci cieszył się za oceanem dużym poważaniem jest postać Grovera Clevelanda, demokraty, dwukrotnego prezydenta Stanów Zjednoczonych (1885-1889 i 1893-1897). Fakt parania się wykonywaniem wyroków śmierci na Dzikim Zachodzie nie miał europejskich konotacji, dlatego w żaden sposób nie przeszkadzał w robieniu politycznej kariery.

Kiedy wprowadzono egzekucje na krześle elektrycznym, katów nazywano kolokwialnie „stanowymi elektrykami”. Pierwszą tego typu egzekucję przeprowadził Edwin Davis w 1890 r. i nie można jej uznać za udaną. Skazanym był William Kemmler, który dostał najwyższy wymiar kary za zabicie konkubiny siekierą. Pierwsza próba wykonania wyroku trwała 17 sekund, ale mimo tego przeżył. Postanowiono zwiększyć napięcie do 2000 V, zanim jednak generator ponownie się naładował, poparzony Kemmler jęczał z bólu. Druga próba zakończyła się „sukcesem”, choć trwała minutę i niemal spaliła więźnia. Davis opatentował później krzesło elektryczne własnej konstrukcji, był tez pierwszym katem, który stracił tą metodą kobietę.

Znany w swoim  fachu był też Robert Elliott, który na krześle elektrycznym wykonał 387 egzekucji (swoje obowiązki wykonywał do 1939 r.). O dziwo, podobnie jak Pierrepoint był przeciwnikiem kary śmierci, uważał się jedynie za narzędzie w rękach wymiaru sprawiedliwości. Niejednokrotnie przed wykonaniem egzekucji wnioskował do gubernatorów z prośbą o zamianę wyroku. Po egzekucji robotników Ferdinanda Sacco i Bartolomea Vanzettiego w 1921 r. pod jego dom podłożono bombę, na szczęście nikomu nic się nie stało. Dostał całodobową ochronę. Elliott był jednym z ostatnich katów w USA, których personalia były jawne. Ze względu na bezpieczeństwo, dziś katów określa się mianem Pan X.

Autor: Kamil Nadolski

To tylko fragment tekstu opublikowanego w serwisie Onet.pl. Cały artykuł dostępny jest na stronie internetowej  serwisu.

Warto przeczytać:

machinydotortur

Robert M. Jurga, Machiny do tortur. Kat, narzędzia, egzekucje, Vesper, Czerwonak 2014.

Dodaj komentarz