Adwokat diabła

Pol Pot, Klaus Barbie, Jaser Arafat, Ajatollah Chomeini, Ramirez Sanchez „Szakal” czy Slobodan Milošević to tylko część długiej listy jego klientów. Jacques Vergès przez ponad pięćdziesiąt lat bronił przed sądem dyktatorów, terrorystów i morderców.

„Gdyby spotkał pan lekarza, który nie może patrzeć na krew, ropę czy otwarte rany, uznałby pan, że ten człowiek minął się z powołaniem. Gdyby spotkał pan adwokata, który nie chce mieć do czynienia z przestępcami, kryminalistami czy dyktatorami – byłoby podobnie” powiedział niegdyś dziennikarzowi Jacques Vergès, francusko-wietnamski prawnik, który wsławił się broniąc przed sądem największych zbrodniarzy. Lista jego klientów jest długa. Wystarczy wspomnieć Pol Pota, Klausa Barbie, Jasera Arafata, Ajatollaha Chomeiniego, Ramireza Sancheza „Szakala”, czy Slobodana Miloševica. „Tak, broniłbym nawet Hitlera. Mógłbym też zostać adwokatem Osamy bin Ladena czy George’a W. Busha – oczywiście pod warunkiem, że przyznaliby się do winy” – kwitował pytania o to, czy byłby w stanie bronić przed sądem każdego?

W poszukiwaniu samego siebie

Mimo że nikt nie miał wątpliwości co do jego prawniczych umiejętności, wiedzy i doświadczenia, a wśród francuskiej palestry cieszył się ogromnym autorytetem, zawsze towarzyszyło mu pytanie o motywy jego działań. Odpowiedzi na wiele pytań dostarcza życiorys prawnika, który w taki a nie inny sposób ukształtował jego pojęcie sprawiedliwości.

Jacques Vergès urodził się w 1925 r. w Tajlandii. Jego matka była Wietnamką, ojciec francuskim lekarzem i dyplomatą. Ich związek był typowym mezaliansem, któremu towarzyszyło wiele niezręcznych sytuacji i docinek kolegów, dlatego po narodzinach synów (Jacques miał brata bliźniaka, Paula – późniejszego prezydenta Reunionu) cała rodzina przeniosła się na leżącą na Oceanie Indyjskim malutką wyspę Reunion, będącą departamentem zamorskim Francji. Wychowany w duchu kolonialnej dominacji, zawsze przejawiał niechęć do europejskiej ekspansji. „Zachód nie był rajem. To był ucisk dla połowy Ziemi, tzn. ludów skolonizowanych. Nawet jeśli reżimy nie były totalitarne, to pozostawał ucisk nie do zaakceptowania. Aby torturować nie potrzeba władzy totalitarnej ani też jednopartyjnego systemu” zwierzał się w rozmowie z Alainem de la Morandaisem w książce „Adwokat diabła, adwokat Boga”.

W jego przekonaniu lekiem na ten stan rzeczy miał być komunizm. W wieku 21 lat wstąpił więc do Komunistycznej Partii Francji, do której należał przez kolejne jedenaście lat. W czasie politycznej aktywności poznał osobiście Pol Pota, przyszłego dyktatora Kambodży i przywódcę Czerwonych Khmerów. Uczył się orientalnych języków i francuskiej literatury. W 1955 r. ukończył prawo i rozpoczął karierę adwokata. Już dwa lata później rozczarował się słabą pomocą partyjnych kolegów dla algierskiego ruchu niepodległościowego, dlatego zdał legitymację i skupił się na karierze prawniczej.

Obrońca zbrodniarzy

Pierwszą sprawą, która przyniosła mu rozgłos, była obrona Djamili Bouhired, członkini algierskiego Frontu Wyzwolenia Narodowego (FLN), skazanej na śmierć za podłożenie bomb w kawiarniach w Algierze. Nieoczekiwanie w 1962 r. doprowadził do jej uwolnienia po czym… poślubił. Wystąpił nawet o algierskie obywatelstwo, przeszedł na islam i robił karierę w tamtejszym ministerstwie spraw zagranicznych.

W 1970 roku miał miejsce jeden z najbardziej tajemniczych epizodów jego życia. Zniknął nagle bez żadnego słowa, zostawiając rodzinę, znajomych i pracę. Nie było go osiem lat. Do dziś nikt nie wie, co się z nim wówczas działo i gdzie przebywał. Pojawiały się spekulacje, że mógł być w Algierii, Kambodży lub Jordanii. Sam Vergès nigdy nie wyjaśnił tej kwestii. W 1978 roku pojawił się niespodziewanie w Paryżu jakby nigdy nic. Żadnych wyjaśnień i komentarza. W wywiadzie dla niemieckiego „Spiegla” powiedział, że„Prawda o człowieku leży przede wszystkim w tym, czego nie mówi”. W każdym razie od czasu powrotu, jego klientami byli niemal wyłącznie zbrodniarze i kryminaliści, których niewielu kolegów po fachu chciało reprezentować.

Jednym z najgłośniejszych procesów była obrona Klausa Barbiego w 1987 r., SS-Haupsturmführera, byłego szefa Gestapo w Lyonie, który zapracował sobie na przezwisko „Rzeźnik z Lyonu”. Vergès był jedynym prawnikiem, który zgodził się bronić nazistowskiego zbrodniarza. Po przeciwnej stronie zasiadło 39 oskarżycieli. Pomimo patetycznego przemówienia, sprawy nie wygrał, a Barbie został skazany na dożywocie.

Po tym procesie zaczął być postrzegany jako adwokat diabła. W ciągu swojej kariery podjął się obrony m.in.: Ilicha Ramíreza Sáncheza, terrorysty ukrywającego się pod pseudonimem „Szakal” oraz jego żony Magdaleny Kopp, którą oskarżono o zorganizowanie zamachu bombowego w Paryżu. Ponadto bronił w sądzie Pol Pota, Khieu Samphana (lidera Czerwonych Khmerów, następcy Pol Pota), Jasera Arafata, Ajatollaha Chomeiniego i seryjnego mordercę Charlesa Sobhraja. Wśród jego klientów nie brakowało także afrykańskich przywódców. Wystarczy wspomnieć Moise Czombe (premiera Demokratycznej Republiki Konga), Blaise Compaoré (prezydenta Burkiny Faso), Idrissa Déby (prezydenta Czadu), Omara Bongo (prezydenta Gabonu), czy Denisa Sassou-Nguesso (prezydenta Konga-Brazzaville). Vergès miał reprezentować również Slobodana Miloszevicia, lecz ten zrezygnował z jego usług i bronił się sam. Wpisał się również na listę obrońców Saddama Husajna.

Fascynacja złem?

Niemal zawsze towarzyszyło mu pytanie o powody jego działań. Czemu podejmował się obrony osób, których wina nie pozostawiała żadnych wątpliwości jeszcze przed rozpoczęciem procesu. Powodów było kilka. Pierwszy to ambicja, o której mówił wiele zwłaszcza przy okazji procesu Barbiego. „W moim przypadku obrona Barbiego była na płaszczyźnie osobistej ambicji wyzwaniem zawodowym. Cieszyło mnie, że miałem przed sobą trzydziestu dziewięciu kolegów, wraz z prokuratorem czterdzieści osób, i ja sam przeciwko nim. To mnie napawało radością. To oznaczało rezygnację z wszelkich ambicji społecznych w społeczeństwie obłudników, w jakim żyjemy”, wspominał po latach.

Czy to jedyna motywacja? Oczywiście, że nie. Inna to ciekawość: „Ciekawi mnie poznawanie innych ludzi, zwłaszcza kiedy się różnią. Dla mnie stanowi to zawsze odkrycie. Kiedy jestem naprzeciwko kogoś, kto jest prześladowany, zadaję sobie pytanie, czy ja mógłbym zrobić to, co on uczynił? Kiedy ktoś mi mówi, że to jest absolutny przestępca, odpowiadam, że nie istnieje absolutny przestępca. Kiedy mówi mi się – Nie należy go sądzić. Trzeba dokonać egzekucji! – odpowiadam – Jesteście zabójcami! Zabijanie nie powoduje postępu społeczeństwa” tłumaczył.

To tylko fragment tekstu opublikowanego w serwisie Onet.pl 2 września 2013 r. . Cały artykuł dostępny jest na stronie internetowej  serwisu.

Autor: Kamil Nadolski

Dodaj komentarz