Młodzi Brytyjczycy, pijąc na umór, rujnują swoje życie i krajową gospodarkę. Rząd szuka pomysłów na odwyk narodowy.
Necknomination to gra społecznościowa, która od kilku miesięcy robi furorę wśród brytyjskich nastolatków. Idea jest prosta. Wypijasz duszkiem tyle, ile zdołasz, i wskazujesz osobę, która ma pobić twój rekord. Oczywiście cały wyczyn nagrywasz i wrzucasz na Facebooka. Piwo, wino, wódka i wszelkiej maści mieszanki leją się strumieniami. Lekarze biją na alarm, bo w wyniku pijackich zawodów zmarły już dwie osoby (jeden z nastolatków próbował się zmierzyć z kuflem wódki). Internetowa rozrywka doskonale się wpisała w lokalną rzeczywistość, gdzie upijanie się na umór (tzw. binge drinking) jest traktowane jak sport narodowy. Pod względem ilości spożywanego alkoholu młodzi Brytyjczycy zajmują pierwsze miejsce w Europie. Badania pokazują też, że osiem na dziesięć ciężarnych Brytyjek spożywa procentowe trunki. To o 64 proc. więcej niż dziewięć lat temu. Przez picie w ciąży co roku rodzi się w Wielkiej Brytanii ok. 7 tys. dzieci z wadami fizycznymi.
W ostatnich tygodniach kraj żyje sprawą kobiety z północno-zachodniej Anglii (sąd nie ujawnia jej danych), która jako nastolatka urodziła dziecko z uszkodzeniami mózgu. Piła w ciąży mimo ostrzeżeń pracowników socjalnych. Dziś ośrodek opiekuńczy, w którym przebywa chora dziewczynka, oskarża matkę o świadome trucie dziecka i domaga się odszkodowania za leczenie. Sprawa jest precedensowa. Wyrok na korzyść ośrodka będzie oznaczać, że picie w ciąży zostaje uznane za przestępstwo. W kolejce ustawiają się kolejne placówki i rodzice zastępczy.
Piją, bo nudno
The John Snow to bar na skrzyżowaniu Lexington i Broadwick w centrum londyńskiego Soho. Rzadko kiedy bywa pusty, ale w czasie codziennych happy hours (dwie godziny picia za pół ceny) nie sposób się tu wcisnąć. Kiedyś bywały promocje picia do oporu za 10 funtów, ale tych zakazał rząd, dlatego puby obchodzą przepisy, jak się da. Najtańsze drinki można dostać już za dwa funty.
Nastoletnia Zoe melduje się w John Snow co weekend. – Dwie godziny wystarczą, żeby zrobić się na całą noc. Później jest za drogo – mówi. Wygląda na znacznie starszą, dlatego nikt tu jej nie pyta o wiek. Przyznaje, że część jej znajomych legitymuje się fałszywkami, które można kupić za kilkanaście funtów. Wieczór kończy się różnie. Często z urwanym filmem, krawężnikiem zamiast poduszki. Pod tym względem Wielka Brytania jest wyjątkowa. Gdzie indziej można zobaczyć plakaty nawołujące kobiety do zakładania bielizny, gdy wychodzą na imprezę? I nie chodzi o przeciągi – co tydzień policja zbiera z trawników półprzytomne kobiety leżące w kompromitujących pozycjach. W mniejszych miastach i miasteczkach jest jeszcze gorzej. I coraz młodziej. – Jeszcze kilka lat temu młodzi pili głównie piwo i cydr, dziś coraz częściej sięgają po wódkę czy whisky – mówi w BBC3 Phil Tye, który pracuje z młodzieżą w miasteczku Silksworth w hrabstwie Tyne and Wear w północno-wschodniej Anglii. – Najgorsze są mieszanki. Do łask wraca snakebite (ukąszenie węża), połączenie cydru, piwa i wódki. Ścina z nóg jak kosa.
Tye wybrał miejsce pracy nieprzypadkowo. W tej części kraju młodzi piją najwięcej. W każdy weekend z grupą wolontariuszy uzbrojonych w latarki jeździ po miasteczkach i przeczesuje krzaki. Z badań wynika, że najwięcej nieprzytomnych nastolatków służby znajdują w takich miejscach. Wielu z nich nie jest w stanie dojść o własnych siłach do domu. Dlaczego młodzi tyle piją? – Z nudów – odpowiada Don Shenker z organizacji Alcohol Concern. Słowa 14-letniej Megan, jednej z bohaterek dokumentu, który pokazała w styczniu BBC, wybrzmiewają złowieszczo: – A co innego mamy do roboty? Z danych Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) wynika, że wysokoprocentowych trunków nadużywa 33 proc. brytyjskich nastolatków w wieku 13-15 lat. To ponad dwa razy więcej niż we Włoszech czy Francji. Wśród 13-letnich dziewczynek odsetek zaglądających do kieliszka jest blisko czterokrotnie większy niż w USA, Szwecji, czy Holandii.
Piją, bo wolno
– W upijaniu się do nieprzytomności przodują dziewczęta – mówi „Wprost” dr Jane McCartney, psycholog dziecięcy z Londynu. – To bardzo niebezpieczny trend, zwłaszcza w kontekście kiepskiej edukacji seksualnej. Po pijaku brytyjska młodzież się kocha. Każdego dnia w nieplanową ciążę zachodzi tutaj ponad setka dziewcząt. To rekord Europy. Wielka Brytania nie otrząsnęła się jeszcze po aferze 13-letniego Alfiego Pattena, który miał zostać najmłodszym ojcem w kraju. Jak się jednak okazało, matka dziecka, 15-letnia Chantelle Steadman, spała w tym czasie jeszcze z kilkoma chłopcami, którzy po ujawnieniu sprawy przez media zostali wytypowani jako kandydaci na ojców. Alfie, zapytany na łamach bulwarowego „The Sun”, jak zamierza utrzymać rodzinę, stwierdził rozbrajająco, że nie ma stałego kieszonkowego, ale czasami dostaje od ojca 10 funtów. I choć testy DNA wykazały, że to jednak nie on był ojcem, jego przypadek idealnie obrazuje sytuację całego pokolenia nastolatków.
Stoiska z alkoholem w supermarketach w weekend przypominają stacje metra w godzinach szczytu. Zdobycie alkoholu przez nieletnich nie jest problemem. Zawsze się znajdzie starszy brat, kolega, ktoś z podrobionym dowodem. Czasem pomogą rodzice. Kate z Birmingham, matka 17-letniej Aimee, pozwala pić córce z przyjaciółmi w domu, odkąd ta skończyła 15 lat. – To bezpieczniejsza opcja – mówi „Wprost” – Jeśli jej zabronię, i tak pójdzie pić gdzieś na ulicy. Tak przynajmniej mam to pod kontrolą. Z badań opublikowanych w listopadzie przez organizację Demos wynika, że podobnie uważa co piąty rodzic. Wielu z nich osobiście kupuje alkohol pociechom.
Stale się obniża wiek inicjacji alkoholowej. Do szpitala w Lancashire na alkoholowy detoks trafiają nawet dziewięciolatki. W latach 2012-2013 na izby przyjęć z zatruciem alkoholowym przywieziono 293 dzieci poniżej 11. roku życia. W szkockim Dundee na leczenia odwykowe przyjęto ośmioletnią dziewczynkę. W 2011 r. w szpitalu w hrabstwie West Midlands lekarze zdiagnozowali alkoholizm u trzylatka. Jak się okazało, rodzice pozwalali mu popijać od ponad pół roku.
Piją, bo tanio
W latach 60. ubiegłego wieku statystyczny Brytyjczyk wypijał 6 l alkoholu rocznie, dziś 13,4 l (dane WHO). Rząd wylicza, że narodowe pijaństwo kosztuje podatników 22 mld funtów rocznie (leczenie, skutki rozbojów, wandalizmu). Ten argument działa na polityków jak płachta na byka. Zakaz barowych promocji typu „pijesz, ile chcesz” czy „darmowe drinki dla kobiet poniżej 25 lat” wprowadził już poprzedni premier Gordon Brown. Niewiele to dało, bo w supermarketach trzylitrowa butelka cydru nadal kosztuje mniej niż bilet do kina.
W porównaniu z rokiem 1980 alkohol jest dziś w Anglii tańszy prawie o połowę. – Musimy wprowadzić minimalną cenę za jednostkę alkoholu – powtarzał do niedawna premier David Cameron i powoływał się na przykład Kanady, gdzie wzrost akcyzy o 10 proc. spowodował znaczny spadek zgonów związanych z alkoholem. Torysi musieli jednak wyhamować. Producenci alkoholu podnieśli lament, że w dobie kryzysu rząd uderza w ich interesy. Organizacje pozarządowe wyliczały zaś, że podwyżka dotknie tylko najbiedniejszych. Rząd zapowiedział więc, że zakaże sprzedaży trunków poniżej kosztów produkcji (częsta praktyka supermarketów). Zaostrzy też kary za sprzedaż alkoholu nieletnim. Właściciel sklepu przyłapany na takim procederze zapłaci nawet 20 tys. funtów grzywny. Konserwatyści chcą również ograniczyć liczbę sklepów całodobowych i wprowadzić izby wytrzeźwień.
Autor: Kamil Nadolski
To tylko fragment tekstu opublikowanego w tygodniku Wprost (8/2014). Cały artykuł dostępny jest w papierowym wydaniu magazynu.