Likwidacja gotówki i pełna kontrola nad każdą wydaną złotówką. Tak wygląda idealny scenariusz bankierów i urzędników skarbowych. Okazuje się, że nie tylko ich. Coraz więcej krajów wprowadza ograniczenia obrotu gotówką, niekoniecznie pytając obywateli o zgodę.
Na początku 2013 roku Narodowy Bank Polski zapowiedział, że zamierza wycofać z obiegu monety o nominałach 1 i 2 grosze. Stosowny projekt ustawy przekazy został do Ministerstwa Finansów. Większość z nas raczej z zadowoleniem przyjęła tę wiadomość. Odciąży to nasze portfele i zaoszczędzi kasjerom kłopotliwego tłumaczenia, że nie mają wydać reszty. Pozostała jedynie kwestia kiedy i jak zaokrąglać ceny przy płatności gotówką, ale i z tym nie powinno być problemu. Protestują jedynie sieci supermarketów, które zarabiają na promocjach ze słynną końcówką 99 groszy (francuscy naukowcy dowiedli, że choć z ekonomicznego punktu widzenia, nie mają one wpływu na zawartość naszego portfela, to i tak zwiększają sprzedaż).
Podstawowym czynnikiem, który przyczynił się do podjęcia decyzji o rezygnacji z popularnych grosików jest kwestia ich opłacalności. Koszt wyprodukowania jedno- i dwugroszówki oscyluje wokół 5 groszy. Nie dziwi więc fakt, że jest to bilon absolutnie nierentowny. Co więcej wycofanie go pozwoli NBP na oszczędności nawet 40 mln zł rocznie.
Polska nie jest tu wyjątkiem. Podobne regulacje wprowadziły m.in. Czechy, Węgry, Rosja, Szwecja, Dania oraz Izrael. Od lat pojawiają się jednak głosy, że tego typu pomysły to naturalny proces wycofywania gotówki z obiegu. Czy to możliwe, że kiedyś zlikwidujemy gotówkę całkowicie? Biorąc pod uwagę fakt, że już dziś 90% pieniędzy na świecie istnieje jedynie w formie wirtualnej, to więcej niż prawdopodobne.
Koniec z drobniakami
O tym, że gotówkowy obrót pieniędzmi ograniczany jest od lat, łatwo się przekonać śledząc doniesienia z Europy. Pod koniec 2011 roku rząd Mario Montiego wprowadził we Włoszech prawo, zgodnie z którym można tam płacić gotówką tylko do kwoty 1000 euro. Wszelkie transakcje powyżej tej sumy mogą się odbywać tylko i wyłącznie w formie bezgotówkowej. To i tak nieźle biorąc pod uwagę fakt, że ówczesny wiceminister gospodarki i finansów Vittorio Grilli (obecny minister), pierwotnie chciał wprowadzić limit w wysokości 500 lub nawet 300 euro. Na ten krok się jednak nie zdecydowano, byłby to bowiem zbyt duży jednorazowy szok dla przedsiębiorców. Zamiast tego zmiany wprowadza się stopniowo – w ciągu 3 lat Włosi zmniejszyli limit płatności gotówkowych ponad dwunastokrotnie.
Oczywiście to nie jedyny przypadek. W Hiszpanii od ubiegłego roku obowiązuje limit w wysokości 2500 euro, w Grecji jest to 1500 euro.
We Francji nikt nie otrzyma stałego adresu zameldowania, jeśli nie będzie posiadaczem własnego rachunku bankowego, a w punktach handlowo-usługowych nie można przeprowadzać transakcji gotówkowych przekraczających wartość 750 euro. Do tej pory osoby fizyczne nie mogły płacić tam gotówką powyżej 3000 euro, niedawno premier Jean-Marc Ayrault, obniżył ten próg do kwoty 1000 euro.
Podobne regulacje wprowadzają kolejne państwa. Gotowa jest już dyrektywa UE w sprawie rozszerzania bezpiecznych usług pieniędzy elektronicznych (2009/110/EC). Jej wprowadzenie zmienia proporcje usług płatniczych. Mowa oczywiście o stopniowym zmniejszaniu transakcji z użyciem gotówki na rzecz bezgotówkowych.
To nie wszystko. Wojna z gotówką trwa także w innych częściach świata. W Meksyku na przykład limity płatności obowiązują przy zakupie nieruchomości, samochodów i biżuterii. Z kolei Nigeryjczycy zostali obłożeni podatkiem od zbyt wysokich wypłat z bankomatu.
Z prawdziwą rewolucją możemy jednak mieć do czynienia w Szwecji, kraju, który w 1661 roku jako pierwszy w Europie wprowadził do obiegu banknoty, a dziś jako pierwszy rozważa całkowitą rezygnację z gotówki. Debata na ten temat trwa tam od trzech lat. Zamiast tradycyjnych banknotów i monet, mieszkańcy używaliby wyłącznie kart płatniczych. Tych używa się tam nawet do kupna biletów autobusowych czy składania datków w kościołach (pierwszą rewolucję z czytnikiem przeprowadziła parafia w miejscowości Karlshamm).
Oficjalnym powodem zmian jest bezpieczeństwo. Seria napadów na banki, podobnie jak ataki na konwojentów przewożących gotówkę sprawiły, że zarząd transportu miejskiego w Sztokholmie wprowadził regulację, na mocy której za wszelkie usługi (łącznie ze wspomnianymi biletami) można płacić tylko kartą. Pomysł bardzo szybko rozprzestrzenił się na inne gałęzie przemysłu.
Skończyło się na wielkiej akcji społecznej, trwającej zresztą do dziś, w którą zaangażowali się i celebryci (m.in. Bjorn Ulvaeus, lider Abby) i Bank Centralny. Zdaniem jego wiceprezesa, Larsa Nyberga, na rezygnacji z gotówki zyskają przede wszystkim obywatele. W ciągu ostatniej dekady liczba bezgotówkowych transakcji wzrosła w Szwecji aż pięciokrotnie, a ich wartość – ośmiokrotnie. Warto podkreślić, że w Szwecji praktycznie każdy ma kartę płatniczą i używa jej nawet do płacenia za groszowe zakupy w przysłowiowym sklepiku na rogu.
Gotówka znika także ze szwedzkich banków. W grudniu ubiegłego roku dziennik „Svenska Dagbladet” poinformował, że w 530 z 780 placówek największych banków nie można już wpłacić ani wypłacić gotówki. Wszystko przez to, że gotówką płaci się w Szwecji jedynie za 3% towarów i usług (dla porównania średnia w Stanach Zjednoczonych to 7%, a w strefie euro – 9%). Eksperci podkreślają, że całkowita rezygnacja z gotówki to w tym kraju jedynie kwestia czasu.
Ile kosztują pieniądze?
Wbrew pozorom bezgotówkowy obieg pieniędzy praktykowany jest na świecie od lat, choć oczywiście nigdy bez całkowitej rezygnacji z gotówki. Warto choćby wspomnieć o londyńskich kartach Oyster, za pomocą których płaci się za przejazdy komunikacją miejską. Z kolei za parking można tam zapłacić za pomocą telefonu komórkowego.
Od 1997 r. w Hongkongu działa system płatności Octopus, bazujący na karcie mikroprocesorowej. Ma on znacznie szersze zastosowanie, bo kartą można płacić nie tylko w systemie transportu publicznego, ale i w supermarketach, kinach, automatach parkingowych, klubach sportowych, kawiarniach, fast foodach, czy maszynach vendingowych.
Jeszcze innym rozwiązaniem jest Eagle Money, system płatniczy oparty na kartach, wprowadzony przez armię USA dla obsługi rozliczeń żołnierzy na terenie baz wojskowych.
Rozwiązań, które mają przekonać nas do bezgotówkowych płatności, a jednocześnie uprościć je do minimum jest wiele. Dziś nie trzeba już za każdym razem wpisywać numeru PIN, by szybko zapłacić za transakcję. Nową usługę wprowadził niedawno Barclays Bank, dzięki której posiadacze kart płatniczych, mogą bezdotykowo płacić za drobne zakupy (do 20 funtów) za pomocą telefonu komórkowego (służy do tego specjalna nalepka PayTag przyklejona na tylnej klapce urządzenia mobilnego: wystarczy machnąć nią przed specjalnym czytnikiem).
Triumf święcą również narzędzia typu PayPal czy polski PayU, które pozwalają nam ominąć czasochłonne zlecanie przelewów i bezpośrednio przekierowują nas do określonej transakcji.
Czy to wystarczy, by przekonać nas do pozbycia się gotówki? Zwolennicy takiego kursu przywołują więcej argumentów. Jednym z nich jest koszt jej utrzymania. I nie jest to jedynie koszt ponoszony z tytułu druku banknotów czy wybicia monet (te ponosi bezpośrednio bank centralny), ale i wydatki za konwojowanie podczas transportu (to już koszty banków). Ile więc w sumie kosztuje nas gotówka?
– Szacuje się, że roczny koszt emisji i obsługi pieniądza (banknotów i monet) to ok. 1 proc. PKB. Każde ograniczenie to korzyści dla Skarbu Państwa. Będzie to szczególnie ważne przy wprowadzaniu euro jako waluty narodowej. Ograniczenie skali obrotu gotówkowego przełoży się również na zmniejszenie kosztów tego procesu – mówi Ewa Kowalczyk ze Związku Banków Polskich.
Instytut Global Insight wyliczył, że w przypadku Polski koszt utrzymania gotówki to kilkanaście miliardów złotych rocznie. Podobnie rzecz ma się na całym kontynencie. Europejska Rada ds. Płatności podaje, że roczny koszt utrzymania gotówki, a więc jej dystrybucji, obróbki, przetwarzania, zarządzania, recyklingu i przyjmowania płatności gotówkowych na terenie Unii Europejskiej wynosi ponad 80 mld euro.
Konsumencie, płać!
Pomimo wszystkich zalet, jakie bankierzy i poborcy podatkowi starają się nam przedstawić, jest kilka powodów, dla których powinniśmy się rękami i nogami zapierać przed likwidacją gotówki. Jakich?
Podstawowym argumentem „za” jest kwestia bezpieczeństwa. Skończą się napady na banki i przechodniów, wieszczą entuzjaści, a jako dowód przytaczają przykład Szwecji (w roku 2008 odnotowano tam aż 110 napadów na banki, podczas gdy w 2012 już tylko 16). Nie trudno sobie jednak wyobrazić, że łupem złodzieja może paść nasza karta płatnicza, telefon z przyklejonym PayTagiem, o cyberprzestępczości nie wspominając. Potrzeba matką wynalazków, więc to tylko kwestia czasu, kiedy będziemy łupieni z wirtualnych pieniędzy, o czym już dziś dochodzą nas słuchy (wystarczy wspomnieć o skimmingu czy włamaniach na konta bankowe).
Inna sprawa to likwidacja szarej strefy i fałszywych pieniędzy. Fakt, jeśli zlikwidujemy gotówkę raczej trudno będzie zapłacić za cokolwiek bez pozostawiania po sobie elektronicznego śladu. Spełnienie marzeń urzędów skarbowych. Jest to jednak broń obusieczna, która wyzuje nas z resztek prywatności, przybliżając w kierunku krainy Wielkiego Brata. Zebrane dane mogą wykorzystać nie tylko bankierzy, ale i reklamodawcy, którzy zaczną nas bombardować spersonalizowanymi ofertami (już dziś robi to Google). To wszystko składa się przecież na nasz profil osobowy – co, kiedy, gdzie i za ile kupiliśmy.
Wzrośnie tym samym wartość naszych danych osobowych, o które już dziś toczą bój hakerzy. Obiektem ataków cyberprzestępców padają duże bazy danych, w których przechowywane są np. numery kart kredytowych, wraz z imieniem i nazwiskiem jego posiadacza oraz innymi detalami, które pozwalają swobodnie się nią posługiwać. Do dzisiaj wszyscy pamiętają zapewne aferę z włamaniem do usługi Sony dla graczy PlayStation Network, skąd skradziono dane 77 mln użytkowników. Z kolei w maju 2011 r. amerykański bank Citigroup w wyniku ataku hakerów utracił dane ponad 360 tys. amerykańskich posiadaczy kart kredytowych. Przestępcy wykradli numery rachunków i informacje kontaktowe, w tym adresy e-mailowe. Straty oszacowano na 2,7 mln dolarów.
Autor: Kamil Nadolski
To tylko fragment tekstu opublikowanego w miesięczniku „Wiedza i Życie” 6/2013. Cały artykuł dostępny jest na łamach magazynu.