Przybywa firm, które chcą wysłać turystów w kosmos. Wydawać by się mogło, że branżę czeka świetlana przyszłość. Problem w tym, że od ośmiu lat nikt komercyjnie w kosmos nie poleciał, bilety na taką wyprawę są horrendalnie drogie, a termin kolejnej pozostaje nieznany.
Gdyby branża kosmiczna przyznawała nagrody w kategorii „szalony wizjoner”, tegoroczną edycję wygrałby Elon Musk. Miliarder rodem z RPA ogłosił, że do końca 2018 roku jego firma Space X wyśle turystów w tygodniową wycieczkę dookoła Księżyca. Spółka Muska pracuje też nad zorganizowaniem prywatnej wyprawy kosmicznej na Marsa. Człowiek, który się tego wszystkiego podejmie, musi być szalony, ale w branży nowych technologii to komplement, bo tylko szaleniec zechciałby zaryzykować dorobek całego życia w imię ogólnie pojętego postępu. Na korzyść Muska przemawiają jego dotychczasowe osiągnięcia. W końcu gdy zakładał PayPala czy Teslę, za plecami słyszał podobne pokpiwania, a dziś obydwie firmy są globalnymi liderami w swoich branżach.
Plan wycieczki według Space X wygląda następująco: z Centrum Kosmicznego na przylądku Canaveral wystartuje rakieta Falcon Heavy, która wyniesie w przestrzeń kosmiczną kapsułę Dragon 2. Na wysokości powyżej linii Karmana (umowna granica kosmosu na wysokości 100 km nad poziomem morza) kapsuła odłączy się i ruszy w trwającą tydzień podróż dookoła Srebrnego Globu. Okrąży go co najmniej raz, po czym zawróci w kierunku Ziemi. To na pokładzie Dragona 2 znajdą się szczęśliwcy, dla których będzie to z pewnością przygoda życia. Wiadomo o nich tylko tyle, że to „nikt z Hollywood”, ale jak podkreślił Musk, pasażerowie będą „podróżować szybciej i dalej w głąb przestrzeni kosmicznej niż ktokolwiek przed nimi”.
Nie wystarczy zapłacić, by odbyć te przygodę życia. Kosmiczni turyści będą musieli przejść szereg testów i treningów, które przygotują ich do wyjątkowej misji. Twórca Tesli przyznał, że lot może być ryzykowny, dlatego specjaliści ze Space X intensywnie pracują nad zminimalizowaniem ewentualnych zagrożeń. W tym celu rakieta Falcon ma odbyć kilka bezzałogowych lotów testowych (wszystkie dotychczasowe zakończyły się sukcesem).
Jeśli dojdzie do zapowiadanego lotu, będzie to pierwsza wyprawa człowieka na Księżyc od ponad 45 lat. Jako ostatni byli tam członkowie załogi Apollo 17 w 1972 roku. Pozostaje jednak wątpliwość, czy w ogóle do niej dojdzie, bo w ciągu ostatnich kilku lat na Księżyc wybierało się wiele prywatnych firm. Jak do tej pory nikomu się nie udało.
Przygoda życia
Pod względem technologicznym podróż na Księżyc nie jest dziś żadną przeszkodą. Planowane są przecież załogowe loty na Marsa, a niedawno posadziliśmy satelitę na przelatującej komecie. Problem w tym, że gigantyczne koszty podróży przekraczają ewentualne korzyści. Tak też prezydent Barack Obama tłumaczył w 2010 roku zamknięcie programu Constellation, który zakładał powrót człowieka na Księżyc w 2020 roku. Rynek nie znosi jednak próżni i miejsce państwowych agencji kosmicznych szybko zajęły prywatne przedsiębiorstwa. W tym kontekście oferta wycieczki wokół Księżyca, zaproponowana przez Elona Muska, nie jest niczym nadzwyczajnym.
Trzy lata wcześniej wizje księżycowej wycieczki roztaczała firma Space Adventures, ta sama, która jako jedyna wysłała cywilów na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Jej plan wyglądał następująco: na pokładzie rakiety Sojuz turyści mieli zostać przetransportowani na ISS, gdzie spędziliby osiem–dziesięć dni, przygotowując się do warunków panujących w kosmosie. W tym czasie do Sojuza zostałaby dołączona osobna rakieta oraz dodatkowy moduł mieszkalny, służące do wycieczki lunarnej. Sama podróż na Księżyc miała potrwać trzy i pół dnia. Po dotarciu na miejsce turyści okrążyli naszego satelitę po orbicie, zbliżając się na 100 km do jego powierzchni, po czym zawrócili w kierunku ISS. Tam znów kolejna przesiadka i powrót na Ziemię.
Cała wycieczka to trzy tygodnie niezapomnianych przeżyć. – To wyjątkowa okazja, by zobaczyć Księżyc z tak bliska. Tylko 24 ludzi w historii miało tę szansę – zachęcał Tom Shelley, prezes Space Adventures. Tyle reklama. Im było bliżej lotu, planowanego początkowo na przełom 2017 i 2018 roku, tym o całym przedsięwzięciu robiło się ciszej. Dziś nikt już nie podaje konkretnych terminów, choć na stronie internetowej firmy oferta nadal jest aktualna.
Nie bez znaczenia jest cena całej imprezy. Za lot na Księżyc firma Space Adventures liczy sobie 150 mln dolarów od osoby. Elon Musk nie podaje wprost, ale szacuje się, że kwota za jego usługę może wynieść nawet 300 mln dolarów. Dużo? To zależy, z której strony spojrzymy. Z popytem nie ma problemu, chętni już są i nawet zapłacili z góry za bilety. Pytanie brzmi, na ile będzie się to opłacało organizatorom. W 2010 r. portal The Space Review wyliczył, że każde amerykańskie lądowanie na Księżycu kosztowało 18 mld dzisiejszych dolarów. Według ekspertów z rosyjskiej agencji kosmicznej Roskosmos nie ma szans, by dziś kwota ta była niższa niż miliard dolarów.
Mniej więc szokuje oferta innej amerykańskiej firmy Golden Spike, która od pary kosmicznych turystów, zainteresowanych lotem na Księżyc, żąda 1,5 mld dolarów (po 750 mln od osoby). Do korzystania z jej usług ma zachęcić fakt, że plan wycieczki zakłada nie tylko lądowanie na Srebrnym Globie, ale też spędzenie na jego powierzchni co najmniej 36 godzin. Pasażerowie będą też mogli zabrać ze sobą do 50 kg ładunku, co ma zachęcić do lotów przedstawicieli świata nauki. Co ciekawe, na pokład statku nie wejdzie żaden doświadczony pilot ani astronauta. Cała podróż sterowana będzie z centrum kontroli lotów, jak w przypadku typowych misji kosmicznych. Potencjalnymi klientami Golden Spike mają być cywilne agencje kosmiczne, korporacje, instytuty badawcze oraz najbogatsi ludzie świata.
Firma szacuje, że na taką podróż będą mogły sobie pozwolić centra i instytuty badawcze z 25 krajów. – Sprawimy, że nasza oferta będzie cenowo przystępna dla średniej wielkości państw jak Korea, Indonezja czy RPA. Więcej kosztowałoby te kraje, gdyby miały organizować misje na własną rękę – mówi Alan Stern, współzałożyciel firmy i były pracownik NASA, swego czasu typowany na szefa agencji. Pierwsze loty miałyby się odbyć za kilka lat.
Jeszcze większą fantazją wykazuje się Robert T. Bigelow, miliarder i właściciel sieci hoteli Budget Suites of America, który ma zamiar umieścić na ziemskiej orbicie miniaturowe stacje kosmiczne, oferujące możliwość przebywania w kosmosie przez dłuższy czas. Jego firma, Bigelow Aerospace, już 11 lat temu umieściła na orbicie dwa prototypy stacji Genesis, testując innowacyjne systemy nadmuchiwania modułów oraz systemy podtrzymywania życia. Sprawują się podobno świetnie. Kiedyś będzie więc można wynająć sobie tygodniowy pobyt w kosmicznym hotelu, choć sam Bigelow nie lubi tego określenia. O swoim kompleksie woli mówić jak o przestrzeni na orbicie do wynajęcia.
Wejście w stan nieważkowści
Jeśli kogoś nie przekonuje dłuższa wycieczka w przestrzeń kosmiczną, a mimo wszystko chciałby choć na chwilę wybrać się w kosmos, może zdecydować się na krótsze, a zarazem tańsze rozwiązanie: lot suborbitalny. Podróż polega na przekroczeniu linii Karmana, gdzie odczuwalny jest brak grawitacji, trwa od kilkudziesięciu minut do kilku godzin i w zależności od oferty wzbogacana jest dodatkowymi atrakcjami.
Blue Origin, firma Jeffa Bezosa, założyciela Amazona, załogowe loty na niską orbitę Ziemi zapowiada na przyszły rok. Nad realizacją kosmicznych planów pracuje od kilkunastu lat, w trakcie których zrealizowała już pięć udanych startów i lądowań rakiety wielokrotnego użytku New Shepard. Do tej pory rakieta latała bez pasażerów, ale teraz ma się to zmienić. Jak zapewnia Bezos, obecnie trwają testy z profesjonalnymi pilotami, a w przyszłym roku oderwą się od ziemi pierwsi kosmiczni turyści. Pasażerowie siedzieć będą w specjalnej kapsule, w której jednorazowo zmieści się sześć osób. Każda z nich będzie miała dostęp do okna, by na własne oczy podziwiać kosmiczne widoki, jak choćby krzywizna Ziemi. W pojeździe zaplanowano dodatkową przestrzeń, dającą komfort podczas unoszenia się w stanie nieważkości. Cena na razie nie jest znana, ale patrząc na konkurencyjne oferty, można przypuszczać, że będzie to ok. 100 tys. dolarów od osoby.
Inny pomysł na lot ma kalifornijskie przedsiębiorstwo XCOR Aerospace, które chce zabierać turystów na orbitę pojazdem Lynx. Jest to rodzaj dwuosobowego samolotu, w którym pasażer siedzi obok pilota. Lynx startuje i ląduje samodzielnie, w pozycji poziomej. Po przekroczeniu pułapu 100 km spędzimy cztery minuty w stanie nieważkości i wrócimy na lądowisko, a długość całego lotu nie przekroczy 35 minut. Cena – 95 tys. dolarów. Pierwszy start miał się odbyć w 2016 r., ale z przyczyn technicznych nie doszedł do skutku.
Prace nad rozwojem kosmicznej turystyki prowadzi na całym świecie w sumie kilkanaście firm. Na razie to jedynie ambitne plany, rzeczywistość daleka jest bowiem od ofert z kolorowych broszur.
Nikomu oprócz Space Adventures, nie udało się wysłać turystów w kosmos (amerykańska firma w latach 2001–2009 wysłała na tygodniowy pobyt na ISS w sumie siedmioro turystów, inkasując od każdego od 20 do 35 mln dolarów). Gdyby traktować dosłownie zapewnienia wszystkich konkurentów firmy, do dnia dzisiejszego powinno odbyć się co najmniej kilkadziesiąt turystycznych lotów w kosmos. Nie odbył się ani jeden.
Biznes wysokiego ryzyka
Nasuwa się pytanie: czy kosmiczne wycieczki są w ogóle realne w zakładanym terminie? Sceptycy, z Jonathanem McDowellem na czele, astronomem z amerykańskiego Uniwersytetu Harvarda, wątpią. Zdaniem naukowca 90 proc. przedsiębiorstw, które oferują loty kosmiczne, a zwłaszcza wycieczki na Księżyc, upadnie, zanim wyśle kogokolwiek w kosmos. Głównym powodem klęski mają być zaporowe ceny, które na dodatek nie są stanie zapewnić przedsiębiorstwom stabilnego finansowania.
Dotychczasowe załogowe misje na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS) czy na Księżyc były domeną agencji rządowych. Oczywiście zdarzało się, że wraz z przeszkolonymi astronautami leciał ktoś jeszcze, ale za własne pieniądze i dla przyjemności. Po raz pierwszy zdarzyło się to dopiero w roku 2001, dzięki uprzejmości Rosjan. Zawsze były to loty z profesjonalną załogą astronautów. Co innego NASA. Amerykanie nigdy nie zgodzili się na zabranie żadnego milionera, argumentując, że sprzęt na pokładzie jest zbyt cenny, by dopuszczać do niego nieprzeszkolone osoby.
Kosmiczna turystyka w takim wydaniu skończyła się jednak, kiedy Amerykanie wycofali ze służby swoją flotę wahadłowców. Promy Sojuz stały się wtedy jedynym środkiem transportu dla amerykańskich astronautów i Roskosmos wstrzymał sprzedaż miejsc dla klientów Space Adventures. Sektor prywatny to w tej chwili jedyna droga, by komercyjnie polecieć w kosmos.
Autor: Kamil Nadolski
To tylko fragment tekstu opublikowanego na łamach magazynu Plus Minus dziennika Rzeczpospolita (11 XI 2017 r.). Cały artykuł dostępny jest w papierowym wydaniu gazety.