Szacuje się, że w polskich złożach jest nawet 350 t złota. Nie będzie jednak łatwo je wydobyć i na tym zarobić.
Kilkadziesiąt złotych – tyle kosztuje standardowa miska do płukania złota. Każdego lata dziesiątki osób przyjeżdża w okolice Złotoryi na Dolnym Śląsku, by z jej pomocą spróbować szczęścia. Złoto okruchowe, które można znaleźć w tutejszych osadach rzecznych od setek lat, rozpala wyobraźnię poszukiwaczy. Szacuje się, że w dolinach Bobru, Kwisy i Kaczawy może się znajdować jeszcze 2,5 t szlachetnego kruszcu. Złoto wypłukują głównie amatorzy z miskami, choć bywa uzyskiwane też z odpadów, np. szlichu pozostającego po płukaniu urobku w żwirowniach.
– Żyły złota w Górach Kaczawskich od milionów lat dostarczały materiałów do złóż rozsypiskowych na bloku przedsudeckim. To przede wszystkim okolice Lwówka Śląskiego – mówi „Wprost Biznes” prof. Stanisław Mikulski z Państwowego Instytutu Geologicznego. Ekspert zwraca jednak uwagę, że to złoża już wyeksploatowane. W średniowieczu w sezonie letnim tysiące ludzi płukało tutejsze piaski i większość kruszcu wypłukano.
– Oczywiście w korytach rzek nadal można znaleźć złoto, jednak występuje ono na niewielkim poziomie, poniżej 1/10 grama na m sześc. – wyjaśnia Mikulski. Co innego ze złotem ukrytym głęboko pod ziemią. Geolodzy twierdzą, że w najbardziej perspektywicznych rejonach może się znajdować go nawet 350 t. To trzy razy więcej, niż wynoszą rezerwy Narodowego Banku Polskiego. Swego czasu interesowali się nim Australijczycy, dziś robią to Amerykanie. – Osiągnęliśmy punkt, w którym jedynym aktywem budzącym zaufanie, jest złoto – uważa Thomas Kaplan, miliarder z Nowego Jorku inwestujący w poszukiwania cennych metali w Ameryce Północnej, Afryce i Europie Wschodniej.
Grupa Electrum Strategic Resources, której jest udziałowcem, od lat zarabia na metalach szlachetnych. Jedną z jej spółek jest Amarante Investment z Krakowa, która interesuje się polskimi złożami miedzi i srebra od 2009 r. Na razie bez większych sukcesów. W lutym wystąpiła jednak z wnioskiem o siedem koncesji poszukiwawczych, m.in. w okolicach Wlenia i Lubania koło Lwówka Śląskiego. Według firmy są szanse na znalezienie tam złota. Jednak nie będzie to łatwe, bo jest ono ukryte głęboko, a jego wydobycie może być obarczone ryzykiem zanieczyszczenia środowiska. Jeśli spojrzymy na polską gorączkę złota chłodnym okiem, okaże się, że z polskim złotem jest więcej problemów, niż mogłoby się wydawać.
Ryzykowne wiercenia
– Nie mamy obecnie udokumentowanych złóż złota w Polsce – mówi Grzegorz Zygan z Ministerstwa Środowiska. – Zasoby prognostyczne i perspektywiczne złota szacuje się na blisko 350 t, przy czym należy zaznaczyć, że jego koncentracje o znaczeniu gospodarczym mają obecnie niewielkie znaczenie – wyjaśnia. Nasuwa się więc pytanie, dlaczego tego nie sprawdzić? Nie jest to takie proste i przede wszystkim wymaga dużych nakładów finansowych. – Jako Państwowy Instytut Geologiczny przestaliśmy poszukiwać złota, odkąd zaczęła funkcjonować gospodarka rynkowa. Owszem prowadzimy prace badawcze i rozpoznawcze. Nie możemy sobie jednak pozwolić na ryzykowne wiercenia finansowane ze środków podatnika – tłumaczy prof. Mikulski. Nadzieja więc w prywatnych firmach, choć i one nie zawsze są chętne na ryzyko.
– W chwili obecnej potencjalny zysk z dolara włożonego w poszukiwania wynosi na świecie średnio ok. 1,07 dol. – studzi mój zapał prof. Adam Piestrzyński, dziekan Wydziału Geologii, Geofizyki i Ochrony Środowiska AGH. Wie o tym także Amarante Investment, która już wcześniej ubiegała się o koncesję na poszukiwanie złóż złota w rejonie Lubań-Wleń, jednak postępowanie zawieszono na jej wniosek (14 czerwca 2013 r., dokumenty Ministerstwa Środowiska). To dlatego złoto w Polsce jest wydobywane głównie przy okazji szukania innych metali.
Realne znaczenie gospodarcze mają domieszki złotego kruszcu, występujące w rudach miedzi monokliny przedsudeckiej. Jego eksploatacja ma miejsce przy okazji wydobycia rud srebrowo-miedziowych, a jego wyłącznym krajowym producentem jest KGHM Polska Miedź S.A. Produkuje w ten sposób do 500 kg złota rocznie. Podczas wydobywania miedzi odzyskuje się też inne metale, takie jak srebro czy ołów. To jedyne działania w kierunku eksploatacji złóż złota na skalę przemysłową w naszym kraju.
Z raportu przygotowanego przez Państwowy Instytut Geologiczny dla Ministerstwa Środowiska wynika, że najwięcej złota występuje w pasie Bytom Odrzański–Gaworzyce–Radwanic– Sieroszowice–Polkowice–Lubin (tzw. cechsztyńska seria miedzionośna) z zasobami prognozowanymi na 256 t. Kolejne 24 t szacuje się w rejonie niecki północnosudeckiej (miejscowości Lena-Nowy Kościół oraz Konrad–Wartowice).
Złoto w postaci rud siarczkowych występuje również w rejoniewspomnianych już Gór Kaczawskich (od kilku do kilkunastu ton). Teoretycznie złoto można by też wydobywać z terenu byłej kopalni w Złotym Stoku. W 1954 r. udokumentowano tam bogate złoża rudy arsenu, zawierające złoto (2,8 g na tonę urobku). Przez kolejne sześć lat z powodzeniem je wydobywano. W sumie 14,5 t. W 1960 r. kopalnię jednak zamknięto. Dziś zwiedzają ją turyści, choć wiemy, że zostało tam jeszcze przynajmniej 1,5 t złota.
Dziś jego wydobycie nie byłoby jednak takie łatwe. – Złoża w postaci siarczków, gdzie jest dużo arsenu, są problematyczne pod względem eksploatacji. Jest to tzw. złoto trudno ługowalne, a jego odzyskanie wymaga dużego nakładu energii. Nie jest też zbyt przyjazne środowisku. Problem stwarza metoda cyjanowania, która np. w Czechach została zakazana – tłumaczy profesor Mikulski z PIG. Metoda cyjanowania polega na wykorzystaniu związków chemicznych, jakimi są cyjanki, do ługowania złota z rud siarczkowych na wstępnym etapie przeróbki. Jednak cyjanki są śmiertelne dla organizmów żywych nawet w niewielkich ilościach.
Także zapotrzebowanie na arsen jest niewielkie, a na łatkę firmy, która zanieczyszcza środowisko, żaden inwestor sobie nie pozwoli. Zakładając oczywiście, że dostałby koncesje na wydobycie, bo teren, na którym znajduje się dziś Złoty Stok, objęty został programem ochrony „Natura 2000”. Podobnie zresztą jak wiele obszarów, na których oszacowano zasoby perspektywiczne.
Cena najważniejsza
Jest kilka elementów, które składają się na większą lub mniejszą atrakcyjność poszukiwań złota. To przede wszystkim jego cena na rynkach światowych. Jeśli jest wysoka, poszukuje się obszarów, gdzie występują mniejsze koncentracje złota w rudzie. Mogą to być zawartości na poziomie kilku gram na tonę. Jeżeli ceny kruszcu spadają, firmy poszukują terenów, gdzie złoto występuje na poziomie kilkunastu gram na tonę.
Obecna sytuacja na rynku światowym sprzyja poszukiwaniom. Choć eksperci wieszczą spadek cen, wydarzenia na Ukrainie sprawiły, że w pierwszym kwartale tego roku złoto drożało, osiągając nawet 1386 dol. za uncję. To oczywiście mniej niż w szczytowym okresie sprzed dwóch lat (1837 dol. za uncję), ale nieporównanie dużo z sytuację sprzed kilkunastu lat (nawet 253 dol. za uncję). Pozostaje więc kwestia opłacalności wydobywania polskiego złota.
Firma, która uzyska koncesję na poszukiwanie i rozpoznanie złóż, musi szukać głęboko pod ziemią. Rzadko się bowiem zdarza, by żyły złota wychodziły na powierzchnię. Aby do nich dotrzeć, należy wykonać serię wierceń na głębokości 100-300 m, a te są drogie. Jeśli zakończą się sukcesem, pozostaje jeszcze walka o koncesję na wydobycie. Mimo że wszyscy byśmy chcieli, by cała Polska stała na drogocennym kruszcu, nie jesteśmy złotym eldorado.
– Pod względem występowania złóż złota Polska wypada przeciętnie na tle innych krajów Europy – potwierdza Grzegorz Zygan z Ministerstwa Środowiska. Oczywiście nie oznacza to, że nie warto się po owe bogactwa schylać. Wręcz przeciwnie. Niespełna pół tony złota odzyskiwanego przez KGHM jest warte ok. 18 mln dolarów. Przemnażając te zyski przez dziesiątki ton, osiągnęlibyśmy naprawdę imponujący wynik.
Autor: Kamil Nadolski
To tylko fragment tekstu opublikowanego w magazynie Wprost Biznes (1/2014). Cały artykuł dostępny jest w internetowym wydaniu magazynu.